Symetria ryzyka kursowego w umowach "frankowych" - absurdalna teza Sądu Apelacyjnego w Warszawie
[11 lipca 2017]
Niewątpliwie mamy problem, który polega na tym, że sędziowie czasem nie do końca ogarniają mentalnie materię, z którą przyszło im się zmierzyć na sali sądowej.
Najnowszy przykład to wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z dnia 12 czerwca 2017 r., sygn. akt I ACa 456/16, czyli przegrana przez kredytobiorców apelacja od wyroku sądu okręgowego, który oddalił ich powództwo o ustalenie nieważności umowy o kredyt indeksowany do waluty CHF.
W uzasadnieniu do tego wyroku Sąd Apelacyjny zasadził sobie taki oto kwiatek:
Tak więc zdaniem Sądu Apelacyjnego umowa o kredyt indeksowany walutą obcą to taka umowa, gdzie ryzyko kursowe (czyli ryzyko zmiany kursu waluty) spoczywa w równym stopniu na banku oraz na kredytobiorcy.
Taka teza jest absurdalna i właściwie dyskwalifikująca każdy skład sędziowski, który w ten sposób udowadnia, że dysponuje bardzo ograniczonymi zasobami wyobraźni oraz zdolności do logicznego rozumowania na poziomie elementarnym.
Czym był kredyt udzielany umową indeksowaną? (Był, bo takich umów banki dziś już nie sprzedają)
W skrócie, to był taki kredyt, który w dniu wypłaty był przeliczany przez bank na franki według swojego (czyli ustalanego dowolnie przez bank) kursu kupna waluty obcej, a spłata rat kredytu tego polegała na tym, że raty owe były wyrażone w walucie obcej i miały być, zgodnie z umową, spłacane w złotówkach, według kursu sprzedaży waluty indeksacji, oczywiście także ustalanego dowolnie przez bank.
Jak w przypadku takiej umowy wygląda ryzyko kursowe i kto jest na nie, oraz w jakim stopniu, narażony?
Załóżmy, że kredyt w wysokości 300tys. zł bank wypłacił według swojego kursu kupna wynoszącego 2zł. Tak więc "na papierze" bank sobie zapisał, że pożyczył kredytobiorcy 150tys. CHF i od tego momentu oczekuje od kredytobiorcy spłaty franków w tej kwocie (w całości lub ratalnie - do wyboru), przy czym spłata odbędzie się zawsze w złotówkach według kursu sprzedaży franka ze Szwajcarii, ustalanego przez bank w jego własnej tabeli kursowej ("zawsze" - biorąc pod uwagę treść umowy z dnia jej zawarcia).
Co się dzieje, gdy już po wypłacie kredytu kurs franka - ten "prawdziwy", czyli ustalany przez Narodowy Bank Polski - rośnie?
Rośnie również wirtualny kurs sprzedaży, według którego kredyt ma być spłacany. Czyli na przykład, jeśli NBP ustali wartość franka na 2,50zł to bank ustali sobie swój kurs sprzedaży np. na 2,60zł. Kto jest tutaj stratny? Oczywiście jedynie kredytobiorca, bo w takiej sytuacji jego zadłużenie wobec banku rośnie - jako płatne, z konieczności wynikającej z umowy, w złotówkach - bo umowa innej opcji spłaty NIE PRZEWIDYWAŁA.
A bank?
Nic nie traci, a nawet zyskuje, bo pożyczył 300tys. zł wg kursu 2zł a teraz oczekuje, że na każdym wirtualnie pożyczonym "pseudofranku" dostanie o 60 groszy więcej.
A co by się mogło stać - ZGODNIE Z UMOWĄ - gdyby kurs franka sobie spadł poniżej kursu wypłaty?
Załóżmy, że zdarzył się cud gospodarczy i jeden frank kosztuje teraz (kurs średni NBP) 1,5zł.
Według jakiego kursu kredytobiorca musi spłacać kredyt?
Oczywiście nie według kursu średniego NBP (zarabiając na tym interesie 50 groszy na każdym wirtualnie pożyczonym "pseudofranku"), ale według kursu sprzedaży banku.
I teraz kolej na najważniejsze pytanie, na które Sąd Apelacyjny w Warszawie niestety jak widać mentalnie nie był przygotowany:
Czy zgodnie z zapisami umowy bank mógłby ustalić swój kurs sprzedaży CHF na 2zł, jeśli kurs średni NBP wynosiłby 1,5zł?
Oczywiście jedyna możliwa odpowiedź na to pytanie jest twierdząca:
TAK - niezależnie od tego, jak bardzo kurs średni NBP odbiegałby w dół od kursu, po którym bank wypłacił kredyt, zgodnie z treścią umowy BANK ZAWSZE MIAŁ PRAWO ustalić sobie kurs sprzedaży NIE MNIEJSZY niż kurs wypłaty kredytu.
Czy Sąd Apelacyjny w Warszawie - gdyby spojrzał na ten problem od takiej strony - nadal twierdziłby, że ryzyko kursowe tej umowy spoczywa po równi na banku i na kredytobiorcy?
Otóż zgodnie z każdą umową "frankową", gdzie spłata rat kredytowych następuje w złotówkach według kursu sprzedaży waluty CHF ustalanego samowolnie przez bank, ryzyko kursowe po stronie banku po prostu NIE ISTNIEJE. Nie ma go. W DNIU ZAWIERANIA umowy kredytowej go po prostu nie było.
Bo czy z treści umowy wynika, że w przypadku, gdy wartość waluty CHF (wyznaczana kursem średnim NBP) spadnie poniżej kursu wypłaty kredytu, to bank NIE MOŻE kursu sprzedaży ustalić tak, aby był on nie niższy, niż kurs wypłaty? Oczywiście treść umowy NIE ZABRANIA bankowi takiej manipulacji kursem sprzedaży, bo zgodnie z umową bank ZAWSZE ma możliwość ustalić sobie kurs sprzedaży w taki sposób, aby był on ZAWSZE nie mniejszy, niż kurs wypłaty kredytu.
A to oznacza, że taki mechanizm indeksacji jest sprzeczny z dobrymi obyczajami (czyli niesprawiedliwy dla kredytobiorcy, który ponosi całe ryzyko kursowe tej operacji), a jeśli umowa została zawarta z konsumentem według narzuconego mu wzorca, to taki mechanizm jest także abuzywny.
Tak więc żaden sąd, który nie chce się kompromitować, NIE MA PRAWA stwierdzać, że w umowach "frankowych" ryzyko kursowe spoczywało w równym stopniu zarówno na banku jak i na kredytobiorcy. Oczywiście z wyłączeniem takich umów, które zakładały, że spłata rat kredytowych odbywa się na przykład według kursu sprzedaży ustalanego przez Narodowy Bank Polski - lub według dowolnego innego kursu, ustalanego niezależnie od woli banku udzielającego kredytu.
Ryzyko kursowe byłoby (w uproszczeniu) symetryczne między stronami umowy tylko w przypadku, gdyby kredyt był wypłacany oraz spłacany według na przykład kursu średniego NBP. Dlaczego "w uproszczeniu"? Bo kurs waluty nie może się obniżyć bardziej, niż do zera, ale może rosnąć teoretycznie do nieskończoności.
I teraz powstaje pytanie, jak z taką oczywistą oczywistością trafić do świadomości sędziów, żeby już nigdy więcej nie zasadzali nam wszystkim takich "kwiatków", zwłaszcza w sądach apelacyjnych.
Jakieś pomysły?...
Z pewnością zawsze, w każdym pozwie, trzeba sędziemu, jak przysłowiowej "krowie na miedzy" wyłożyć, że zgodnie z treścią umowy kredytowej kurs spłaty rat bank miał prawo zawsze ustalać jako ZAWSZE NIE NIŻSZY NIŻ kurs wypłaty kredytu. To skutecznie pozbawi każdy sąd jakichkolwiek chęci do niebezpiecznych dywagacji na temat symetrii rozłożenia ryzyka kursowego na obie strony umowy. Bo po takim przedstawieniu sprawy żaden sędzia nie odważy się zwyczajnie zrobić z siebie durnia.