Banksterska trollandia, czyli jak dyskutować z najemnikiem banków.
[30 marca 2017]
Lata mijają, a argumentacja tak zwanych "banksterskich internetowych trolli" nadal niezmiennie tak samo bzdurna, a wręcz rozczarowująca...
Warto jednak wiedzieć, jak odpowiadać na zaczepki najemników zatrudnianych przez agencje PR wynajmowane przez banki, aby steku bzdur i kłamstw wrzucanego przez tego typu osobniki do przestrzeni publicznego internetu nie pozostawiać bez komentarza.
Bo, jak wiadomo, kłamstwo powtarzane wielokrotnie, z czasem zaczyna być postrzegane jako prawda.
Oto na profilu facebookowym pewnej stacji radiowej pojawił się ostatnio następujący komentarz do audycji, w której rozmawiano ze słuchaczami o kredytach pseudofrankowych.
Nie przesądzamy oczywiście, czy ten "roboczy przypadek" opisany tutaj, to faktycznie najemnik piszący tego typu idiotyzmy na zlecenie, czy też jest to jedynie osobnik, który faktycznie uległ wielokrotnie powtarzanym kłamstwom i naiwnie przyjął je jako swoją własną "prawdę". Przypadek ten jest jednak o tyle ciekawy, że w tym jednym komentarzu zawarto właściwie całą esencję typowego, banksterskiego trollingu:
A więc po kolei:
"Żale frankowiczów przypominają lamenty tego, który przegrał w 3 karty. "Panie, on zachęcał do gry, a zataił, że prawdopodobieństwo przegranej jest 2/3" :D "No Panie, musiałem zagrać w 3 karty, bo nikt ze mną nie chciał grać w dwie, gdzie łatwiej wygrać, a ja miałem potrzebę pograć" - no ludzie - bądźcie dorośli."
Autor komentarza, nazwijmy go "Panem Janem", szydzi tutaj wyraźnie z setek tysięcy polskich rodzin, które kupiły sobie mieszkania. Kupiły je za kredyt "frankowy", ponieważ bank je poinformował, że na kredyt złotówkowy ich po prostu nie stać. Ale - jak najbardziej - mogą sobie pozwolić na kredyt indeksowany (lub denominowany).
Czy bank może udzielić kredytu, gdy klient nie ma zdolności kredytowej? No nie może - prawo bankowe jest tutaj bezwzględne: nie ma zdolności, to nie ma kredytu.
I Pan Jan najwyraźniej tego nie rozumie (albo bardzo nie chce rozumieć). Nikt nie miał potrzeby "grania w trzy karty". Klienci banków przychodzili ufnie do instytucji zaufania publicznego, aby tam kupić produkt, czyli kredyt na mieszkanie. Ufając bankowi - czyli w ich rozumieniu instytucji zaufania publicznego, byli przekonani, że kupują produkt bezpieczny.
Czy bank udzieli kredytu zakładając, że kredytobiorca będzie niewypłacalny i zbankrutuje? Oczywiście, że nie. Takie działanie byłoby świadomym działaniem na szkodę banku. Oferowano więc produkt, który w ocenie banku był bezpieczny. Bo gdyby nie był, to bank by go nie oferował. Tak więc pomylił się i bank i kredytobiorca. Ale Pan Jan chce, aby jedynie kredytobiorca ponosił konsekwencje tej pomyłki. Ciekawe, prawda?
Powyższe rozważania o bezpieczeństwie produktu miałyby jednak jakikolwiek sens, pod warunkiem, że dyskutujemy o produkcie legalnym, czyli zgodnym z prawem. Natomiast te pseudokredyty po prostu są sprzeczne z prawem (bankowym).
Pan Jan z pewnością nie ma pojęcia o brzmieniu art. 69 ust. 1 prawa bankowego, a więc zwyczajnie nie wie, że kredyt w rozumieniu prawa to takie coś, gdzie do banku zwraca się otrzymany kapitał - np. 300tys. zł wypłacone na zakup mieszkania, plus odsetki, plus ewentualnie prowizja. A tymczasem frankowicz zwraca do banku w ramach spłaty takiego produktu kredytopodobnego otrzymany kapitał (czyli złotówki, za które kupił mieszkanie), odsetki (libor + marża), prowizję, oraz DODATKOWO spread walutowy, czyli różnicę, między bankowym kursem sprzedaży waluty indeksacji/denominacji a bankowym kursem kupna. Co ciekawe - odsetki są liczone nie od kredytu, który bank wypłacił, ale od kredytu powiększonego o spread. Mamy więc koszt spreadu oraz koszt odsetek od tego spreadu. Wszystkie te dodatkowe koszty wynikające wyłącznie ze spreadu (tabela banku, różnica między kursami sprzedaży i kupna) są sprzeczne z prawem bankowym - co czyni całą indeksację/denominację w takiej umowie nieważną, jako że czynność sprzeczna z prawem lub z ustawą jest NIEWAŻNA (o czym informuje art. 58 kodeksu cywilnego, którego Pan Jan najprawdopodobniej również nigdy na oczy nie widział). I, co gorsza dla Pana Jana (oraz dla banków), z każdym dniem przybywa wyroków sądowych, które potwierdzają, że w taki sposób kredytów bankom udzielać nie było wolno.
Gdyby zastosować logikę prezentowaną przez Pana Jana do afery z fałszowaniem emisji spalin w samochodach pewnego koncernu motoryzacyjnego, to koncern ten również mógłby powiedzieć "Pocałujcie nas w nos - nikt nie musiał grać w 3 karty. Było kupić inny samochód! I co nam zrobicie?".
Jak wiadomo, ów koncern wszędzie, za wyjątkiem Polski, wypłacał oszukanym klientom odszkodowania. W Polsce nie musi. Bo w Polsce wielkie, zagraniczne koncerny mogą oszukiwać i krzywda im się żadna z tego powodu nie dzieje. Ot, taki specyficzny kraj... Kraj Panów Janów...
"Frankowicze podpisali umowy, które im pasowały, dopóki kurs franka był dla nich korzystny. Jak się zmienił na ich niekorzyść, nagle dopatrują się w umowach klauzul niedozwolonych."
Bzdura, Panie Janie. Frankowicze NIE WIEDZIELI, że mają nielegalne umowy. Dopóki kurs franka był na poziomie "do przeżycia", to raty były płacone i nikomu nawet nie przyszło do głowy, że bank - instytucja zaufania publicznego - mógł go oszukać wciskając mu produkt niezgodny z prawem i rażąco naruszający jego interesy, jako konsumenta, a przy tym sprzeczny z dobrymi obyczajami.
Niech Pan sobie, Panie Janie, wyobrazi taką sytuację, że przychodzi Pan rano na parking i stwierdza, że w nocy ktoś Panu ukradł samochód. Dzwoni Pan na policję zgłaszając kradzież, a policjant Pana pyta, dlaczego zgłasza Pan kradzież dopiero teraz, a nie w momencie, gdy złodziej ten samochód kradł? Czyżby wcześniej nie przeszkadzało Panu, że samochód już jest ukradziony?
Sytuacja zupełnie abstrakcyjna, prawda? Kradzież może Pan zgłosić dopiero gdy się Pan DOWIE, że do niej doszło. Naprawdę Pan o tym nie wiedział?
Niby oczywiste, ale jak widać, nie zawsze i najwyraźniej nie dla Pana Jana...
A więc jeszcze raz: kradzież zgłaszana jest dopiero wtedy, gdy okradziony dowiedział się, że go okradziono.
"Co to w ogóle jest za argument, że "nie ma żadnych franków"? Gdyby bank zaoferował kredyt, którego odsetki zależą od ilości opadów albo cen pszenicy na świecie, a klient się na to zgodził, to co sądowi, Prezydentowi czy komukolwiek innemu do tego?"
Gdyby bank zaoferował kredyt ZGODNY Z PRAWEM, to faktycznie nic nikomu do tego, Panie Janie. Kompletnie nic...
"Chcącemu nie dzieje się krzywda. A tymczasem nieodpowiedzialni ludzie chcą na innych przerzucić koszty ich nieodpowiedzialności, a kto protestuje - tego nazwą sojusznikiem banksterów."
Jakie koszty, Panie Janie? Czy w Pana ocenie okradzeni przez złodzieja, to ludzie nieodpowiedzialni, bo oczekują, że złodziej im odda, co im ukradł?
Zachęcamy do lektury istotnych poglądów UOKiK, Raportu Rzecznika Finansowego oraz uwag Rzecznika Finansowego do stanowiska ZBP w sprawie kredytów walutowych. Tak, wiemy, dużo czytania. No ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Choć, jak widać, łatwo jest pisać nieprzemyślane komentarze "w internetach" - to z pewnością żadnego przygotowania nie wymaga...
"I proszę bez ściemniania, że inni ludzie za to nie zapłacą, bo oczywiście zapłacą - poprzez wzrost oprocentowania kredytów w złotówkach, opłat za usługi bankowe, karty itp."
No właśnie - bez ściemniania. :)
Banków, które są najbardziej "umoczone" w tę aferę, jest dosłownie kilka. A banków działających w Polsce wszystkich jest pewnie kilkadziesiąt.
Czy ktoś Pana będzie zmuszał do skorzystania z oferty tych kilku banków "pseudofrankowych", gdyby one faktycznie podniosły oprocentowanie oraz opłaty, aby sobie zrekompensować "koszt" zwrócenia kredytobiorcom nielegalnie pobranych nadpłat na tych pseudokredytach?
To Pan nie wie, że jest wolny rynek (także usług finansowych) i jeśli jakiś bank podwyższa swoje ceny, to można po prostu wybrać inny bank, który swoich cen nie podwyższył?
Jeśli złodziej okradnie Pana sąsiada, to powie Pan, że nieodpowiedzialny sąsiad zgłosił kradzież i teraz Pan będzie musiał ponieść koszty? No bo przecież w sumie ta policja to za darmo też nie pracuje...
I wreszcie, czy beneficjenci takich programów DOPŁAT z budżetu państwa do kredytów mieszkaniowych, jak "Mieszkanie Dla Młodych", czy "Rodzina Na Swoim" to ludzie nieodpowiedzialni, bo Pan ponosi koszty tego, że oni sobie kupili mieszkania?
Przecież niejednokrotnie nie otrzymaliby kredytu na zakup mieszkania, gdyby nie sztucznie zawyżona zdolność kredytowa - bo te programy pomocowe tak naprawdę PANA KOSZTEM zawyżały tym ludziom zdolność kredytową.
A frankowicze? Wbrew Pana błędnemu przekonaniu, oni nie chcą żadnej pomocy z budżetu państwa, ani żadnej innej pomocy finansowej. Wystarczy im tylko, że banki w Polsce wreszcie zaczną respektować obowiązujące prawo. Nic ponad to.
""Panie, a banki jak miały kłopoty, to od rządów dostały pieniądze podatnika" - no prawda, to skandal, tylko co to ma do rzeczy?"
No właśnie... Co to ma do rzeczy? Działające nieodpowiedzialnie banki są faktycznie ratowane pieniędzmi podatników i to jest niewątpliwy skandal. Ale co mają "pieniądze podatnika" do sytuacji, w której złodziej musi oddać jedynie to, co ukradł? Trzeba było nie kraść - to nie trzeba będzie oddawać tego, co się ukradło. Pan naprawdę tego nie rozumie?
W dalszej dyskusji Pan Jan popełnił jeszcze jedną, arcyciekawą uwagę, która również wymaga krótkiego komentarza.
Jest dobrowolna zgoda - nie ma przekrętu. Przekręt byłby wtedy, kiedyby bank złamał umowę. Teraz jest tylko lament, że klauzule niedozwolone, które były tak samo niedozwolone w momencie podpisywania umów - tylko wtedy frankowiczom pasowało oprocentowanie, więc "abuzywnych" nie szukali.
Niestety Pan Jan udowadnia tutaj, że kompletnie nie zna prawa. Niby to oczywiste, że strony umowy mogą się umówić na cokolwiek, jednak pod warunkiem, że jest to ZGODNE Z PRAWEM, ale, jak widać, dla Pana Jana już takie oczywiste to nie jest...
I ponownie Panu Janowi przypominamy, że kradzież zgłasza się w momencie stwierdzenia kradzieży i najczęściej nie jest to dokładnie ta chwila, gdy złodziej kradnie... :)